Ale największa to dla mnie uciecha, kiedy mogę zanotować na papierze to, co tętni w mej fantazji,... ruch, gest... jakiś pochylony grzbiet, gardło rozdęte, rozkwieconą wolutę, girlandę, karykaturę, a wkońcu gębę przypadkowo zaobserwowanego przechodnia. Wszystko to potem przygważdżam do deski i jestem szczęśliwy.
Wszakżem to rzeźbił sam, (same arcydzieła, oczywiście) dla własnej przyjemności i uciechy proboszcza. W stallach kościoła w Montreal widnieją moje rzeczy. Są tam mieszczuchy, opowiadający sobie facecje i popijający zdrowo z ogromnego dzbana, a także dwa lwy bijące się o kość.
Popić przed pracą, popić po pracy... hej, to radość nielada! Warto żyć. Widzę wokoło siebie ludzi gniewnych i słyszę wyrzekania. Wypominają mi, żem się nie w porę wybrał z śpiewaniem w tak smutny czas... Nieprawda! Niema smutnych czasów, są tylko smutni ludzie.
Nie zaliczam się do tej bandy... Bogu dzięki!
Urywają sobie wzajem głowy... biją się? Oczywiście, tak było zawsze i zawsze będzie! Dam sobie uciąć tekę, jeśli się mylę, ale twierdzę, że za jakieś czterysta lat, wnuki i prawnuki nasze z takiem samem upodobaniem co dziś będą sobie zdzierać skórę z grzbietu, wyrywać
Strona:PL Rolland - Colas Breugnon.djvu/27
Ta strona została przepisana.