Stojąc u wnijścia, zobaczyłem że pożar posuwa się wzdłuż obu skrzydeł obejścia wgłąb ku piwnicom. Kazałem przeto wznieść wał z kamieni i szczątków, wysoki na człowieka, na wierzch zaś nakłaść skorup i kłujących przedmiotów, uniemożliwiających przedostanie się na drugą stronę. Potem krzyknąłem:
— Zbóje, lubicie ogień, przeto użyjecie sobie teraz dowoli.
Nie zrozumieli niebezpieczeństwa, a gdy się połapali, o co idzie, było już za późno. Pożar ogarnął ściany i gdy zaczęły się sypać płonące krokwie, a z piwnicy zagrzmiały wycia szatańskie, z drzwi piwnicy wylał się potok ludzkich postaci. Na wielu płonęło już ubranie. Zwarta fala uderzyła czołem o mur przez nas wzniesiony i ci, którzy wyszli pierwsi, utworzyli coś w rodzaju korka, który uniemożliwił ratunek pozostałym. Ryki potępieńcze dobywały się ciągle z podziemi. Straszna to była, zaprawdę, muzyka. Okropnie jest słuchać rozpacznych wołań cierpiącego i zdjętego strachem śmiertelnymi człowieka. Gdybym był zwykłym sobie Colasem Breugnon, byłbym niezawodnie zawołał:
— Ratujmy ich!
Ale dowódcy nie wolno mieć serca i uszu, a tylko oczy i rozum posiadać on winien. Widzieć
Strona:PL Rolland - Colas Breugnon.djvu/275
Ta strona została przepisana.