Strona:PL Rolland - Colas Breugnon.djvu/286

Ta strona została przepisana.

Otóż gąsior ów, Karolek, zaprzeczył nam pewnego pięknego poranku prawa tańczenia, deptania i kochania się na Pré-le-Comte. Zaiste, właściwy obrał czas do zakazu! Powinienby był nas raczej, wobec strat poniesionych zwolnić od podatków! Ale trafiła kosa na kamień! Postanowiliśmy pokazać pyszałkowi, że Clameceńczycy nie są zrobieni z drzewa fletowego, by na nich miało grać byle książątko, ale z suchej, twardej dębiny, w którą z trudem wbija się siekiera, a wydobyć jej już zgoła nie można.
Odbierać nam łąkę? A to co? Wszakże posiadamy ją (prawem kaduka coprawda, ale kradzież uświęcona trzystoletniem posiadaniem jest nienaruszalna)... posiadamy ją, uczyniliśmy sobie z niej podarek, a przytem zdobyliśmy cal po calu w wytrwałej, upartej walce zaborczej... Wszakże to jedyna rzecz, która nas nic nie kosztowała, a przeto zabór jej sprawił nam tyle uciechy! Czyż wartoby coś brać wogóle, gdyby się miało oddawać? Cóż warteby było życie? Zaprawdę, gdybyśmy ustąpili, przodkowie nasi wstaliby z grobów ku obronie zagrożonej łąki. To kwestja honoru miasta! Tak zawołaliśmy jednogłośnie i stanęliśmy jak jeden mąż do rozprawy.
Wieczorem onego dnia, kiedy tambor miejski obębnił i ogłosił fatalny dekret (uczynił to w spo-