Strona:PL Rolland - Colas Breugnon.djvu/289

Ta strona została przepisana.

skonstruowane, że można było je interpretować wprost przeciwnie.


∗             ∗

Nareszcie nadszedł wielki dzień. Zgromadziliśmy się ogoleni, przybrani odświętnie, ustawiając się rzędami pod godłami brackiemi. Oczekiwaliśmy mera i rady miejskiej. Z wieży Św. Marcina wybiła dziesiąta, a jednocześnie zagrały wszystkie dzwony. Na dany znak rozwarły się na ściężaj podwoje ratusza i podwoje katedry i na obu terasach, niby marjonetki, ukazała się z prawej biała komża kanonika, a z lewej zielonożółty korowód radnych. Zamieniono ponad naszemi głowami uroczyste ukłony, potem z prawej, poprzedzony ponsowo ubraną służbą kościelną (nosy były też ponsowe) począł kroczyć po schodach kanonik, a z lewej rada, poprzedzona strażą miejską i sługusami, przybranymi w łańcuchy, emblematy i godła. My, ugrupowani wokoło placu Św. Marcina, staliśmy szeroko zatoczonym kręgiem, pośród którego znalazły się władze i dostojnicy. Nie brakło nikogo, nikt się nie spóźnił. Palestra, urzędnicy prokuratorji i notarjusz pod sztandarem Św. Iwona, doradcy prawnego Boga Ojca. zaś aptekarze, kuglarze i lekarze, wykwintni znawcy uryny i klistyro-