Strona:PL Rolland - Colas Breugnon.djvu/290

Ta strona została przepisana.

dawcy sub invocatione Św. Kośmy, który odświeża pono wnętrzności mieszkańców raju, tworzyli wokół kanonika coś w rodzaju świętej gwardji. Zpośród mieszkańców brakło tylko jednego, mianowicie samego prokuratora, przedstawiciela księcia.
Przez czas jakiś czekano na placu, który zdawał się beczką pełną musującego moszczu. Rozbrzmiewały radosne pomruki, śmiechy, strojono skrzypce, naszczekiwały psy... Czekano widocznie na coś ważnego... Cierpliwości... Oto niebawem... wszystko się wyjaśni... Już idzie... niosą! Jeszcze, zanim ujrzano niespodziankę, zapowiedziały ją okrzyki, a głowy wszystkich, niby chorągiewki pod uderzeniem wiatru, zwróciły się w jedną stronę.
Z ulicy Targowej poczęła się wysuwać niesiona na ramionach ośmiu tęgich młodzieńców, wzniesiona wysoko ponad tłum jakaś dziwna budowla z drzewa. Miała kształt piramidy, coś niby trzy coraz to mniejsze stoły, postawione jeden na drugim. Nogi wszystkich stołów otoczone były wstęgami, galonami, obandażowane jaskrawą materją jedwabną, zaś na szczycie widniała pod baldachimem bogato przystrojonym w pęki wstęg, jakaś zawoalowana figura. Nikt się nie dziwił, bowiem wszyscy znali tajemnicę.