Strona:PL Rolland - Colas Breugnon.djvu/291

Ta strona została przepisana.

Każdy zdjął grzecznie czapkę przód figurą, ale śmiali się wszyscy ukradkiem.
Cała maszyna ustawiona została pośrodku placu pomiędzy murem a kanonikiem, a korporacje z muzyką na czele zaczęły defilować wokoło. Pierwszy, jak przystoi, kroczył Św. Mikołaj. Kalabryjczyk ubrany w infułę ze słońcem, wymalowańem na plecach, trzymał w żylastych, czarnych rękach swych godło patrona rzek w kształcie okrętu z figurą świętego, błogosławiącego dwoje dzieci. Towarzyszyło mu czterech starych marynarzy z grubemi jak pałki, żóltemi, twardemi jak drzewo świecami w dłoniach, których w razie potrzeby można było użyć do innego celu. Kalabryjczyk kroczył uroczyście, wznosząc w niebo swe jedyne oko i kiwając się pompatycznie na nogach.
Za nim postępowali metalowcy, synowie Św. Eljasza, nożownicy, ślusarze, kowale pod wodzą Gangnota, który w nadwerężonej czasu walki ręce niósł wysoki krzyż, na drzewcu którego widniały emblematy cechu, kowadło i młotek. Dalej kroczyli winiarze i bednarze śpiewając hymn do wina, do swego patrona św. Wincentego i wznosząc godło cechu na wysokim drągu... Trudno wymienić wszystkich. Gdy korowód przesunął się koło dziwacznej figury, drewniana budowla drgnęła i ruszyła.