W tej chwili spadła zasłona okrywająca figurę, a heroldowie miejscy wrzaśli:
— Z drogi! Idzie książę!
Hałas ucichł natychmiast. Wszyscy święci, uszeregowani w szpaler, sprezentowali broń, a kapitan i policjanci przestali bronić wstępu. Korowód wtłoczył się, prowadząc z sobą księcia in effigie. Tak przynajmniej głosił urbi et orbi notarjusz, ale prawdę mówiąc, figura wcale nie wyobrażała księcia. Nie mając ani czasu ani ochoty rzeźbić go, wzięliśmy z jakiegoś strychu starą figurę (nigdy nie dowiedziano się, kogo przedstawiała, ani kto ją robił), na podstawie której widniał napół zatarty napis: Baltazar.
Ale cóż to szkodzi? Wszakże wiadomo, wiara zbawia. Książę tedy przeszedł środkiem szpaleru, a chorągwie skłoniły się przed nim. Wkraczał w ten sposób na swoją łąkę, a my z nim, jako jego świta, z muzyką, śpiewem, wianiem sztandarów... Któż mógł coś zarzucić, kto upatrywać choćby cień nieposłuszeństwa? Chcąc nie chcąc, i kapitan musiał się zgodzić. Miał do wyboru, albo zaaresztować księcia, albo przyłączyć się do orszaku. Oczywiście uczynił, co musiał uczynić.
Wszystko szło jak najlepiej, gdy nagle nawa omal że nie zatonęła w samym porcie, skutkiem sporu reprezentanta Św. Mikołaja i Św. Eljasza
Strona:PL Rolland - Colas Breugnon.djvu/293
Ta strona została przepisana.