Wzięła mnie za brodę i potrząsła dosyć mocno w prawo, w lewo, do góry i na dół.
— To wstyd! — powiedziała — Taki siwy jegomość, a trzymają go się psie figle.
Jeszcze potrząsnęła parę razy brodę moją, niby dzwonkiem, potem pocałowała mnie serdecznie i powiedziała: — Czemużto zły człowieku nie zjawiłeś się choć wiedziałeś, że czekam.
— Wytłumaczę ci to dokładnie, dziecko! — powiedziałem.
— Wytłumaczysz w domu! No chodźmy!
— Ależ nie jestem gotów! Muszę się przecież spakować!
— Spakować? — spytała — Więc pakujmy!
Zarzuciła mi na plecy kaftan, włożyła na głowę stary, zniszczony kapelusz, otrzepała mi kolana z prochu i zawołała:
— Już wszystko spakowane... marsz!
— Zaczekaj chwilkę! — poprosiłem i usiadłem na progu.
— Jakto! — krzyknęła oburzona — Opierasz się, ojcze, nie chcesz iść do mnie.
— Nie opieram się! Nie... naturalnie, widzę, że będę ostatecznie musiał iść do ciebie — bo innej rady niema!
— A to ładnie! Nie kochasz mnie, widzę!
Strona:PL Rolland - Colas Breugnon.djvu/300
Ta strona została przepisana.