Strona:PL Rolland - Colas Breugnon.djvu/303

Ta strona została przepisana.

— Wścieknę się ze złości! — wrzasła oburzona — Ho, ho, wiem ja dobrze zarozumialcze o co ci idzie! Nie chcesz niczego zawdzięczać dzieciom, mnie nawet! Dalibóg spiorę cię na kwaśne jabłko!
— Ano dobrze, spróbujemy się, ale przestrzegam, że ci posiniaczę pośladki!
— Jesteś człek bez serca!
— Kochane dziecko...
— Tak, tak, przymilaj się teraz, służ na łapkach... obrzydliwy jesteś!
— Kochana córuś, słodka Martynko, drogi babiszonku, śliczna bestyjko...
— Zalecasz się do mnie, widzę ty, miodousty pochlebco, kpiarzu, kłamco! Skończże raz drwiny, nie śmiej mi się w nos, nie rób małpich min!
— Martynko! Popatrz mi w oczy. Ty także żartujesz, prawda?
— Ani mi się śni!
— Ej...
— Nie, nie i raz jeszcze nie!
— Ale przecież widzę wyraźnie!
Nacisnąłem palcem jej policzek wzdęty od śmiechu, aż musiała wypuścić powietrze.
— Dość głupstw! — zawołała — Mam do ciebie, ojcze, wielką urazę, a nie mogę się nawet zdobyć na gniew. Robisz takie miny, że mimo-