Strona:PL Rolland - Colas Breugnon.djvu/307

Ta strona została przepisana.

stanowczo, był dumny z onego dzbana i uważał go za ostatni wyraz sztuki, zaś moje kaprysy potraktowano humorystycznie.
Cóż było robić? Czy śmiać się z samego siebie, czy płakać nad sobą? Po całych nocach przewracałem się z boku na bok, niby kotlet na patelni i słuchałem szumu deszczu po dachu. Nie śmiałem nawet chodzić po mojej stancyjce.gdyż stąpanie wstrząsało całym stropem i budziło śpiących.
Gdym tak razu pewnego siedział na łóżku z bosemi nogami, zwieszonemi na dół i dumał, postanowiłem dokonać rzeczy wielkiej: — Colasie Breugnon, — powiedziałem sobie — nie wiem kiedy i w jaki sposób, ale musisz wziąć się do odbudowania chałupy! — Od tej chwili poweselałem — i zacząłem potajemnie akcję, nie wspominając oczywiście dzieciom o tem co zamierzam. Ale skądże wziąć pieniędzy?
Gdybym był Orfeuszem, mógłbym poruszyć śpiewem kamienie i kazać im utworzyć ściany. Ale nigdy nie miałem pięknego głosu. Tedy udałem się bez wahania do przyjaciela Paillarda, chociaż poczciwiec wcale nie uczynił mi propozycji pożyczki. Korzystając z powrotu pogody, udałem się do Dormecy. Właściwie tylko deszcz ustał, pogody nie było, po niebie pełzały nisko ciężkie chmury, a żółte liście orzechów zaścielały drogę.