Strona:PL Rolland - Colas Breugnon.djvu/317

Ta strona została przepisana.

Zostałem tedy sam na sam z Plutarchem z Cheronei, malutkim, grubiutkim tomikiem o tysiącu przeszło stronach drobnego, zbitego druku. Pełny był słów, jak worek ziarn pszenicy.
Pomyślałem sobie:
— Jest co jeść przez trzy lata bez przestanku dla trzech żarłoków.
Z początku zabawiałem się oglądaniem nagłówków rozdziałów, ozdobionych owalnemi medal jonami, wyobrażającemi głowy słynnych mężów, ucięte, niby świńskie główki, zamarynowane i przybrane bobkowemi wieńcami. Brakło jeno chrzanu i pietruszki w nozdrzach.
Myślałem:
— I cóż mnie obchodzą u djaska ci wszyscy Grecy i Rzymianie. Pomarli dawno, a ja żyję! Cóż mi mogą nowego i ciekawego powiedzieć? Wiem wszystko, wiemdo skonale, że człowiek to świnia, że wino, starzejąc się, staje się coraz lepsze, zaś kobieta coraz gorsza, że na całym świecie wielki i mocny pożera słabego i małego, zaś mały i słaby kpi z wielmoży. Mierżą mnie te długie wywody, lubię krasomóstwo ale pod warunkiem, bym sam gadał.
Zacząłem przeglądać książkę z miną łaskawą, wodząc spojrzeniem po wierszach, niby po smudze rzeki... 1 nagle... nagle wzięło mnie... po-