szczę: — Ohydny brutalu, zostaw w spokoju moje bawidełka! — Wydzieram mu je z rąk... Niestety, zapóźnom to uczynił... już zepsute. Doznaję słodkiego upojenia, kołysząc w ramionach, jak czyni Glodzia, szczątki mych laleczek. Owa śmierć, nadchodząca punktualnie, jak godzina, po obiegu wskazówki dokoła tarczy zegaru nabiera uroku powtarzającego się refrenu. Niechże tedy tętnią dzwony, niech biją godziny ding, dingdon!
— Jestem Cyrus, ten który podbił Azję, władca Persów i proszę cię, drogi przyjacielu, nie zazdrość mi tej odrobiny ziemi, jaka nakrywa ciało moje!
Odczytuję epitafjum na grobowcu Aleksandra i wydaje mi się, że drży w niem strach jakiś dziwny... O Cyrusie, Aleksandrze o ileż bliżsi mi jesteście, przez to żeście pomarli...!
Widzę ich, czy marzę o nich? Szczypię się i mówię sobie: — Cóż to, Colasie, czyś zasnął? — Biorę z małego stoliczka u wezgłowia łóżka dwa medale (wykopałem je z ziemi w winnicy mojej zeszłego roku). Jeden przedstawia kudłatego, ubranego jak Herkules Komodusa, drugi wyobraża Kryspinę Augustę, o podwójnym podbródku i spiczastym, sroczym nosie. Powiadam sobie tedy: — Nie śnię, mam oczy otwarte i Rzymu dotykam palcami.
Strona:PL Rolland - Colas Breugnon.djvu/322
Ta strona została przepisana.