Strona:PL Rolland - Colas Breugnon.djvu/326

Ta strona została przepisana.

jącego, spętanegol iną i ciągnionego z całej mocy przez kochankę, co wychyla się przez lukarnę wieży (ach, jakiż ciężki, boję się, by go nie puściła), gdy widzę, jak biedny człowiek wyciąga do niej ręce.
Wzrusza mnie i przywiązuje do nich jak do familjantów to właśnie, że są ludźmi, mymi krewniakami!
Ach, jakże serdecznie współczuję wydziedziczonym, którzy nie znają rozkoszy czytania! Zdarzają się ludzie, drwiący z przeszłości i bardzo dumni z tego, że ich jeno teraźniejszość obchodzi. To ślepcy, nie widzący poza koniec swego nosa. Oczywiście, dobrą jest chwila bieżąca. Ale u licha, wszystko jest dobre, przeto biorę co się da i gdzie się da i nie myślę dąsać się na żadną zastawioną ucztę. Nie mówilibyście tak, drodzy przyjaciele, gdybyście wiedzieli co to jest przeszłość. A może macie kiepskie żołądki? Mojem zdaniem pchać trzeba, ile się zmieści. Wy, zdaje się, nie jesteście pojemni, a kochanki wasze są również chude. Dobrze, a niewiele, to suma sumarum — mało. Wolę dużo i dobrze. Trzymać się chwili bieżącej, to uchodziło, moi mili, za czasów Adama, który, z braku odzieży chadzał nago, a nie widząc nic, poprzestawać musiał na pośladkach swej samicy. Ale nam przypadło żyć w długi czas po nim i zamieszkać w domu dostatnim, do którego