Lubię, by mnie proszono.
Trzy ptaszki wybrały się w drogę, trzy śmiał ki co się zowie: mysikrólik, gil i skowronek. Mysikrólik żywy i ruchliwy, jak Tomcio Paluch, a dumny jak nie wiem co, pierwszy spostrzegł w powietrzu ogień, podobny do fruwającego, świecącego ziarnka pszenicy. Rzuca się tedy na owo ziarnko i krzyczy:
— Mam!... Chwyciłem ogień... Ja pierwszy!
— I ja... i ja... — wołają inne, ale mysikrólik już pochwycił ogniste ziarnko i leci w dół, ku ziemi.
— Ratunku... ratunku! Pali mnie! — Krzyczy biedak i przesuwa ogień w te i w tę stronę dzióbka. Ale nie może wytrzymać, bo piecze go w język, tedy wypluwa ziarnko i chowa je pod skrzydełko.
— Ojej! Ratunku! Skrzydło mi się pali! woła, (widziałaś przecież plamy opalenizny pod skrzydełkami mysikrólika i skręcone od gorąca piórka).
Gil pospiesza mu z pomocą. Chwyta ziarnko i kładzie je na podgardlu, na kamizelce puchowej.
Naraz śliczna kamizelka zaczyna czerwienieć... coraz czerwieńsza.
— Mam dość tej zabawy! — krzyczy gil Spaliło mi się ubranie... cóż teraz pocznę?
Strona:PL Rolland - Colas Breugnon.djvu/33
Ta strona została przepisana.