Strona:PL Rolland - Colas Breugnon.djvu/332

Ta strona została przepisana.

mam dla ciebie podarek. Chodź, weź go sobie...
Zmarszczyła brwi:
— Kiepskie żarciki! — rzekła cierpko.
— Nie żartuję! — odparłem — Chodź, a przekonasz się!
— Nie mam ochoty!
— Wyrodna córko! — zawołałem — Nie masz ochoty pocałować chorego ojca?
Wstała i podeszła z wahaniem.
— Cóż to znowu za psi figiel... hę? — spytała.
Wysciągnąłem ramiona.
— Pocałuj mnie!
— A podarek?
— Masz go w ramionach... to ja sam!
— Ładny prezent! Niema co mówić...
— Ładny, czy nie ładny... Ale daję wszystko, co mam bez zastrzeżeń, zdając się na łaskę i niełaskę. Zrób ze mną, co ci się podoba!
— Więc godzisz się zamieszkać na dole?
— Jestem twym niewolnikiem...
— I przyrzekasz słuchać mnie, godzisz się, byśmy ci okazywali przywiązanie, zezwalasz, bym tobą kierowała, pielęgnowała cię, burczała...
— Wyrzekam się własnej woli...