Strona:PL Rolland - Colas Breugnon.djvu/335

Ta strona została przepisana.

przecudnych marzeń, ileż pięknego płomienia zużywa się na to, by wreszcie, zagrzać przy tem wszystkiem saganek i zgotować trochę pożywienia. Dobre jest to jadło, ani słowa, starczy dla nas i nie warciśmy niczego więcej... Ale gdybym to była wiedziała dawniej... Zresztą na wszelki wypadek pozostaje nam w odwodzie wesołość, będąca tak doskonałą przyprawą, że można strawić nawet kamienie. Bogactwo to niezmierne i nie zbraknie nigdy zapasów ani mnie ani tobie, bo nawykliśmy oboje śmiać się z głupstw własnych, gdy się przekonamy, żeśmy je popełnili.
Nie bronimy sobie również śmiać się z bliźnich naszych. Czasem milczymy, marzymy, dumamy, ja siedzę z nosem wsadzonymi w książkę, ona w robotę, ale nie przeszkadza to językom, które pocichu pracują dalej w sposób podobny do podziemnych strumieni, co wybłyskują nagle na światło. Martynka wybucha po długiem milczeniu śmiechem, a języki zaczynają taniec na nowo.
Tak sobie rozmawiamy, a ja czasem próbuję włączyć mego kochanego Plutarcha do towarzystwa. Razu pewnego koniecznie zapragnąłem dać poznać Martynce wielkie piękno tych opowieści bohaterskich. Ale nie odniosłem sukcesu. Jabłko, lub ryba obchodzą ją znacznie więcej od owych Greków i Rzymian. Starała się przez Romain