Około południa zjawili się moi synaczkowie i złożyli mi powinszowanie. Chociaż są w rodzinie nieporozumienia, raz do roku trzeba się porozumieć, a imieniny ojca to u nas rzecz święta, to oś, dokoła której obraca się instytucja rodziny. Trzymam się tego i nie popuszczę do śmierci.
Tedy dnia onego cała rodzina zebrała się razem. Niebardzo uradowane mieli miny chłopcy moi. Zdaje mi się, że mimo wszystko ja jestem jedynym pomiędzy nimi łącznikiem.
W czasach naszych rozluźnia się wszystko, co stanowiło łącznik pomiędzy ludźmi, a więc dom, rodzina i religja, każdemu wydaje się, że on sam jeno ma rację i każdy żyje zosobna. Nie chcę odgrywać niewdzięcznej roli starca, który oburza się na wszystko, dąsa i sądzi, iż świat się wraz z nim skończy. Jakoś sobie świat poradzi bez niego, a wiem, że młodzi znają lepiej od starych własne potrzeby. Świat zmienia się wkoło nas, a kto się wraz z nim nie zmienia, dla tego miejsca niema. Nie jestem tego, co inni starcy zdania. Siedzę w swoim fotelu, zostanę w nim i basta. A jeśli trzeba zmienić zapatrywanie, by ocalić fotel... zgoda... zdobędę się i na to i tak zrobię, że nie przestając być tem czem byłem, zmienię się nie do poznania. Narazie z fotelu mego przyglądam się zmianom
Strona:PL Rolland - Colas Breugnon.djvu/339
Ta strona została przepisana.