Strona:PL Rolland - Colas Breugnon.djvu/342

Ta strona została przepisana.

i zasuwał w swój dołek, postanawiając bronić do upadłego ustalonego porządku materaca... świata.
Ja słuchałem i zabawiałem się doskonale śledzeniem, co ze mnie przeszło w mych synów i w jaki sposób zostało odkształcone. Tak poznawałem ziarno, chwytałem gesty, zwroty, nawet ślady myśli. Ale wszystko zmieszane było z elementami zgoła obcemi. W każdym tkwiło kilku, czy kilkunastu ludzi. Zrozumiałem teraz, co daje wychowanie i obcowanie ze światem.
Rozmowa się zaostrzała. Franciszek i Antoni zaczęli mówić wprost do siebie. Podrywali się na krzesłach, grozili sobie oczyma, rękami, coraz więcej przypominając koguty, gotujące się dowalki! Michał wmieszał się do rozmowy, a nawet wielbiciel materaca, zdenerwowany i troszkę już pijanawy, pokrzykiwał to i owo, choć całkiem bez związku.
Patrzyłem pobłażliwie czas jakiś, potem zawołałem:
— Cicho... sza! Cieszę się, żeście takie zuchy... to moja krew, a głos matki! Ale dość tego... hola. Teraz ja gadam!
Ale nie słuchali. Padło jakieś słowo. Jan Franciszek pochwycił krzesło, Michał dobył szpady, Antoni noża, a Anisse zaczął beczeć głosem cie-