morze. Ale niema w nich nic z owego chytrego żywiołu, który zagrażał Ulisesowi i jego okrętom. Niema burz ni przepaści. Wszystko trwa w pokoju. Załedwo tu i owdzie łono wzgórza rozpiera coś jakby wnętrzna siła, pragnąca się wyładować. Drogi ścielą się prosto z jednego garbu fali na drugi garb, płyną zwolna, bez pospiechu, zostawiając pas biały, niby ślad łodzi na morzu.
W dali dominuje nad tą rozchwieją, niby maszt okrętu, katedra Św. Magdaleny w Vezelay, gdzie w r. 1147 św. Bernard głosił drugą wyprawę krzyżową.
A bliżej na skręcie Jonny szczerzą swe kły skaliste zbocza Bassewillu.
Pośrodku za toczą wzgórz, w niedbałej pozie, zwieszone nad wodą, przybrane w ogrody, kępy drzew, różne błyskotki i łachmanki spoczywa miasto, uwieńczone koronkową, cudną wieżą.
Podziwiam ślimaczą skorupę, w której sam siedzę. Dzwony biją uroczyście. Krystaliczny rozdźwięk wypełnia całą kotlinę, rozlewając się falą nieuchwytną dla zamrozu. Wsłuchuję się w tę muzykę, a wtem promień słońca, przebiwszy oponę chmur, rozbłyska na ziemi, oblewając nas światłem.
Strona:PL Rolland - Colas Breugnon.djvu/35
Ta strona została przepisana.