Strona:PL Rolland - Colas Breugnon.djvu/44

Ta strona została przepisana.
Koniec lutego.

Osieł, wyskubawszy wszystką trawę na lace, oświadczył, że niema tu co robić i poszedł sobie na łąkę sąsiada. Garnizon księcia de Nevers odmaszerował dziś rano. Radość była patrzyć na tych draniów; każdy spaśny, ciężki, tłusty i czerwony. Byłem dumny z mojej kuchni. Ucałowaliśmy się z dubeltówki na pożegnanie. Życzyli nam gorącem sercem, by nam się darzyło zboże, by winnice nasze nie doznały szkody od mrozu.
— Weź się ostro do pracy, wujaszku! — radził mi specjalnie gość mój, sierżant, który najdłużej stal kwaterą (zasłużyłem na to zaszczytne miano, chociaż nie przyznaję się do pokrewieństwa z tą kanalją) — Weź sic do pracy i fatygi i nie żałuj, zwłaszcza w winnicy. Na św. Marcina przyjdziemy z powrotem i popijemy wesoło!
Poczciwi to ludzie, gotowi zawsze przyjść z pomocą człowiekowi, który wiedzie zacięty bój z dzbanem.
Jakoś mi się ulżyło, gdy sobie poszli. Sąsiedzi otwierają pomału skrytki swoje. Ci, którzy wczoraj jeszcze wyglądali jak po Wielkim Poście, jęcząc z głodu i wyrzekając na nędzę, odnajdują