Strona:PL Rolland - Colas Breugnon.djvu/47

Ta strona została przepisana.

Cóżby powiedziano o Clamecy, słynącem ze smakoszostwa, gdyby Mięsopust zastał je bez frykasów. W każdym domu skwierczą rondle a cudny zapach przyrumienionego tłuszczu napełnia wszystkie ulice.
A moja Glodzia... moja maleńka, też musi mieć swe ulubione ciasteczka!
Nagle... ra ta ta... ra ta ta! Słychać bębny, flety, trąbki, śmiechy, wykrzyki. To goście z Judei przybywają do Rzymu. (Judeą nazywamy przedmieście Clamecy Betlejem, a miasto Rzymem, nawiązując do staro-rzymskich schodów wieży św. Marcina).
Na czele pochodu kroczy muzyka, a za nią halabardnicy, rozdziobując tłum nosami. Mówiłem już jakie nosy posiadamy my, Burgundowie. Są tu wszelkie kształty, a więc: trąba słonia, coś w rodzaju lancy, dalej nos... róg myśliwski, nos-dmuchawka, nos najeżony cierniami, nos inkrustowany kasztanami, z małemi jakby ptaszętami na końcu.
Nochale rozpychają gapiów, pchają ręce, gdzie nie potrzeba, i klepią kobiety po pośladkach, aż piszczą. Ale wszystko zmyka przed królem nosów, który niby taran, niby kusza potężna toczy się na wyniosłej lawecie z rozpędem, na złamanie... nosa.