— Więc pocóż, dziadziu, dawać tej głupiej złodziejce ciasteczko, przystrojone w śliczne wstążeczki... Pocóż jej życzyć wszystkiego dobrego?
— Bo widzisz, moja dziecinko, lepiej i mądrzej żyć ze złymi w przyjaźni, niż w nieprzyjaźni!
— Ładnych ją uczysz rzeczy! — oburzał się proboszcz.
— Nie mówię, że to dobrze, powiadam tylko, że tak każdy czyni, a ty sam pierwszy, drogi księże, nie zawracaj tak oczyma. Powiedz, czy nie zatkałbyś ciastkiem gęby dewotce, która przychodzi cię dręczyć, klekotać, która wie wszystko, wszystko słyszy, wtyka nos wszędzie?
— O Boże, byle tylko chciała poprzestać na ciastku! — wykrzyknął proboszcz.
— Ale sroka i tak więcej warta od kobiety. Język jej czasem przydaje się na coś!
— A na co, dziadziu? — spytała Glodzia.
— Gdy się wilk pokaże, sroczka krzyczy na całe gardło.
Ledwo padły te słowa, ptaszysko zaczęło się drzeć w niebogłosy. Biła skrzydłami, piszczała, miotała klątwy, podlatywała i widocznem było, że złości się na kogoś, będącego w dolinie wioski Annes. Żerujący na skraju lasu towarzysze sroki, kawka (Kubuś) i kruk (Kolas), odpowiadały tym
Strona:PL Rolland - Colas Breugnon.djvu/53
Ta strona została przepisana.