z jakiś tuzin mężczyzn i kobiet, stali pod murem w szeregu, zwróceni doń twarzami, a... tyły ich okładali żołnierze kijami. Darli się w niebogłosy, chociaż ból nie był znów tak wielki.
Aby się zemścić, ponabijaliśmy na lance szynki, salcesony i kiełbasy i, wzniósłszy je w górę, defilowaliśmy wzdłuż murów. Gdy spostrzegli owe smakołyki, nieprzyjaciele wydali okrzyk wściekłości, i pożądania.
Postanowiliśmy dogodzić sobie tego pierwszego dnia oblężenia (dobra farsa i pieczeń musi być podlana), ustawiliśmy pod murami, gdy nadszedł wieczór, wielkie stoły, a na nich spoczęły góry wiktuałów i baterje flaszek. Bankietowaliśmy hałaśliwie, wznosząc toasty na cześć wiosny. Oblegający mało się nie powściekali ze złości. Tak upłynął pierwszy dzień bez wielkich strat. Zginął coprawda jeden z naszych, tłusty Gueneau. Uparł się spacerować po wierzchu murów z szklanką w ręku, by wroga do większej jeszcze pasji pobudzić. Był podpity, a ledwo się ukazał, gruchnęła salwa i szklanka, oraz własny mózg jego poszły w kawałki. Z swej strony rozciągnęliśmy też jednego, czy dwu. Ale nie popsuło nam to humoru, bo wiadomo, niema uczty, by się coś nie stłukło... a gdzie drzewo rąbią, tam trzaski lecą.
Strona:PL Rolland - Colas Breugnon.djvu/58
Ta strona została przepisana.