Strona:PL Rolland - Colas Breugnon.djvu/62

Ta strona została przepisana.

Następny dzień miał przebieg mniej wesoły. Mnóstwo jadła poszło pierwszego wieczoru. Ucztowaliśmy bez oglądania się na przyszłość, przez lekkomyślność, pyszałkowatość, wreszcie przez głupotę. A zapasy nasze były więcej niż skromne. Trzeba było ściągnąć brzuch paskiem i tak też się stało. Bufonowaliśmy dalej, ale nie udało się. Gdy brakło kiełbas, zaczęto fabrykować namiastki. Napełniano kiszki rozmaitem śmieciem i spuszczano je na harpunach pod nos nieprzyjacielowi. Te draby wzięły się na sposób. Kula trafiła ową kiełbasę, tak, że spadła wśród wojsk — oblężniczych. Można sobie przedstawić, kto się śmiał wówczas. Prysnęła złuda naszych dostatków.
Mało tego, napastnicy widząc, że łapiemy ryby w rzece, spuszczając z murów wędki wprost w wodę, ponarzucali w tych miejscach sieci o małych oczkach w ten sposób, że cała zdobycz wpadała odtąd w ich ręce. Daremnie kanonik zaklinał owych pogańskich synów, by nam nie wzbraniali dochowywać postu. Tedy z braku rybek przymuszeni byliśmy nadziewać się sadłem.
Mogliśmy naturalnie prosić o pomoc księcia de Nevers, ale prawdę powiedziawszy, niebardzo nam się uśmiechała myśl goszczenia jego wojsk. Taniej kosztowało mieć pod murami nieprzy-