Strona:PL Rolland - Colas Breugnon.djvu/66

Ta strona została przepisana.

rzekliśmy przeciwnikom dziesięcinę z przyszłego winobrania. Niebardzo to obciąża obiecać coś, czego się nie ma, a co dopiero ma się mieć w przyszłości. Może wcale nie nastąpić konieczność dotrzymania umowy, tymczasem dużo wody upłynie w rzece, a więcej jeszcze przeleje się wina do żołądków.
Obie strony były zadowolone z siebie wzajem, a my osobno jeszcze z nas samych. Ale niestety zaledwośmy obeschli z deszczu, dostaliśmy się na nowo pod rynnę. W nocy, jaka nastąpiła po dniu, w którym zawarliśmy traktat pokojowy, ukazał się na niebie znak.
Około godziny dziesiątej kometa wzniosła się od strony Sembart i, sunąc pośród gwiazd ku St. Pierre-du-Mont, wydłużała się nakształt olbrzymiego węża. Podobną była do miecza o klindze, przypominającej płonącą pochodnię. Za płomieniem wlokła się długa wstęga dymu. Rękojeść owego miecza trzymała potężna dłoń, o palcach zakończonych czemś w rodzaju głów ludzkich. Kometa miała kolor krwisto-fioletowy, przy końcu rudawy niby jątrząca się rana.
Oczy wszystkich utkwione były w niebo, wszystkie usta rozwarły się od ucha do ucha, słychać było jak zęby szczękają. Obie strony spierały się teraz o to, do kogo odnosi się owo