wędzonkę przerastałą, czarną potrawkę z zająca, główki baranie rozpływające się wprost na języku, całe kupy purpurowych, pieprznych raków, a do tego sałatę czosnkową z octem. Oczywiście polewano jadło gorliwie winkiem: Chapoite, Mandre i Voufiloux, a są to, jak wiadomo, doskonałe marki krajowe. Deser stanowiło cudne, tłuste, krystaliczne, chłodzące kwaśne mleczko i sucharki, które, włożone do wina, niby gąbka wypijały całą szklankę do dna.
Nikt się z miejsca nie ruszył, póki starczyło jadła. Chwała bądź Bogu, który w niewielkim brzuchu, w tak malej przestrzeni utaił tak wielką zdolność wchłaniania jadła i napitku. Nadewszystko pięknym był pojedynek pomiędzy pustelnikiem, zwanym Krótkouchem z St. Martin de Vezelay, który przybył wraz z Vezeleńczykami (ten wielki mąż dokonał pierwszy spostrzeżenia, że osioł nie może ryczeć, nie podniósłszy w górę ogona) — a naszym czcigodnym don Henneguinem, który twierdził, że musiał być w poprzednich swych wcieleniach szczupakiem, lub karpiem, gdyż tak się opił wodą, że teraz pić może tylko wino.
Ostatecznie, gdyśmy wstali od. jedzenia, okazało się, że mamy dla Vezeleńczyków, a oni wzajem dla nas dużo więcej szacunku i miłości,
Strona:PL Rolland - Colas Breugnon.djvu/68
Ta strona została przepisana.