Strona:PL Rolland - Colas Breugnon.djvu/84

Ta strona została przepisana.

— Tak... tak... widzę — odrzekł proboszcz, % że nie na to ich Bóg stworzył, by przy mojej pomocy osiągnęli zbawienie, ale na to, abym przy ich pomocy odbył pokutę za grzechy na tej ziemi. Przyznajcie, drodzy przyjaciele, że niema podlejszego zawodu, niż urząd proboszcza na wsi, który w pocie czoła stara się, by w te łby baranie wpakować coś nie coś z prawd świętych. Daremnie ich poję słodkością ewangeliczną, daremnie ssają katechizm. Mleko, ledwo się znalazło w ustach, wychodzi zaraz nosem, te mordy ordynarne domagają się podlejszej, a bardziej chwytliwej strawy.
Mielą czas jakiś w gębie zdrowaśki, potem litanję, a wreszcie radzi, że mogą pobeczeć, śpiewają nieszpory i nowennę. I tyle!... ani jedno święte słowo nie wlazło im do czerepu. Są w dalszym ciągu pogańskim pomiotem i tyle! Ani w sercu, ani w brzuchu nie pozostało nic z całego nabożeństwa. Od całych już wieków, z lasów, pól i rzek wypędzamy duchy i boginki, daremnie tchem własnych piersi gasimy te szatańskie ogniska guseł, aby wśród ciemności świata tem jaśniej zabłysła i sama jedna się ukazała światłość prawdziwego Boga. Nie udało się dotąd wygubić tych utworów grzechu, tych plugawych przesądów, tego materjalizmu ducha. W każdej suchej