wierzbie, w każdym czarnym kamieniu, ciągle siedzi nasienie szatana.
Ileżeśmy się namozolili, natłukli, nagromili, napalili, nakarczowali. Trzebaby przekopać chyba każdą piędź ziemi gallickiej, przewalić każdy kamień, stratować całą kochaną ojczyznę naszą, aby wypędzić djabła, który się jej usadowił w trzewiach. I to kto wie! Ta przeklęta natura wymyka nam się ciągle z rąk. Obcinasz jej łapy, wyrastają skrzydła. W miejsce jednego, zakatrupionego bożka, jawi się dziesięciu innych. Każdy bóg jest jednocześnie demonem dla tej hołoty. Wierzą w wilkołaki, w białe konie bez głowy, w czarnego koguta, w węże-ludzi, w krasnoludki i koszałki, w czarodziejskiego gęsiora... Powiedzcież mi... co ma u licha do roboty pośród tych wszystkich potworów, które się wymknęły z arki Noego, nadziemski, słodki mistrz, syn Marji i pobożnego cieśli?
Paillard odparł:
— Przyjacielu! Widzisz źdźbło w oku brata, a tramu we włamem nie baczysz! Nie ulega wątpliwości, że parafjanie twoi są głupcami. Ale proboszczu drogi, nie masz prawa ich krytykować, gdyż czynisz zupełnie to samo. Twoi święci warci tyle co ich krasnoludki i boginki. Nie dosyć ci było Boga w Trójcy, jednego w trzech
Strona:PL Rolland - Colas Breugnon.djvu/85
Ta strona została przepisana.