Strona:PL Rolland - Colas Breugnon.djvu/86

Ta strona została przepisana.

osobach, nie dosyć Matki Bożej, napakowaleś do swego panteonu całą masę bożków mniejszych w spodniach i spódnicach, zastępując niemi bożki, powyrzucane z dawnych pogańskich kapliczek. I w dodatku, przysięgam na Boga, te nowe bożki nie sięgają do pasa dawnym.
Niewiadomo skąd się wzięły. Powyłaziły z ziemi, niby ślimaki, w dodatku wyglądają brzydko, czasem wprost okropnie. Brudne są, pokraczne, pokryte ranami i robactwem. Jeden trzyma pod pachą baranka zranionego, drugi ma dziurę w nodze, trzeci ma siekierę wbitą ostrzem w czaszkę, czwarty trzyma w rękach własną głowę, inny znów powiewa własną’ skórą, ściągniętą z grzbietu, niby brudną koszulę, którą chce dać do wyprania... By niedużo gadać, cóż powiesz, proboszczu, o twym własnym świętym, królującym w twym własnym kościele, o Szymonie Słupniku, który przez lat czterdzieści stal na jednej nodze na szczycie kolumny, niby czapla...
Chamaille zerwał się na równe nogi i wrzasnął:
— Dość tego! Mniejsza o innych świętych, nie mogę brać odpowiedzialności za cały kalendarz, ale, poganinie, nie tykaj mi Szymona! To mój święty, a ja jestem na swych własnych śmieciach. Przyjacielu, bądź uprzejmy!