Strona:PL Rolland - Colas Breugnon.djvu/93

Ta strona została przepisana.

nie powinien ich uciskać. Myślę zresztą, że i Pan Bóg nie jest najmocniejszy z wszystkich, bo mocny zawsze znajdzie takiego, który go zdusi. Chwycił kozak tatarzyna, a tatarzyn za łeb trzyma... tak... tak! Nikt mnie nie odwiedzie od tego co myślę, mianowicie, iż ten największy Pan Bóg nie ukazał się nam jeszcze. Jest gdzieś bardzo daleko, bardzo wysoko, czy też nisko. To tak jak z naszym najmilościwszym Królem Jegomością. Widzimy jego ludzi, intendentów, poruczników (nawet za dużo), ale on sam siedzi gdzieś w Luwrze. Ten nasz Pan Bóg, do którego się modlimy, to coś jak pan Concini... Nie przerywaj mi, Chamaille!... Czekaj!... Powiem coś, co cię ułagodzi... Otóż... to coś niby nasz dobry książę de Nevers! (niech go Bóg błogosławi). Kocham go i czczę. Ale wszakże on siedzi cicho, gdy zaczyna gadać ów pan z Luwru! I dobrze robi... Tak sprawa się przedstawia!
— Tak się przedstawia, ale tak nie jest! — odparł Paillard — Niestety: wesoło myszy tańcują, gdy kota w domu nie czują! Od kiedy zmarł nasz Henryk i zaczęła rządzić dłoń, której przystoi kądziel, kądziołkują tam na dworze i bawią się bez przerwy, a tymczasem zgraje drabów dobrały się do śpichrzów i skarbca i trwo-