Strona:PL Rolland - Colas Breugnon.djvu/96

Ta strona została przepisana.

się uczynił straszny na dole, potem zatętniły ciężkie kroki na schodach, następnie pomruki: Jezus! Józef... Najświętsza Panienko!... nakoniec ciężkie westchnienia, a wszystko to zwiastowało inwazję pani „Heloizy od proboszcza“, jak mianowano gospodynię Chamailla. Zwano ją też w skróceniu „proboszczycha“.
Długo dyszała, ocierała sobie czoło fartuchem, wreszcie wykrzyknęła:
— Księże proboszczu... na rany boskie!
— Cóż się stało? Gadaj!
— Idą... idą!...
— Gdzie idą? Na pole w procesji?...Niech sobie idą robić porządek z chrabąszczami. Nie chcę słyszeć o tem bydle!.
— Ale odgrażają się!
— Kpię sobie z tego! Cóż mi mogą zrobić? Czy doniosą biskupowi? Dobrze, nawet mi to na rękę!
— Ach, księże proboszczu! — westchnęła — Gdybyż to tylko o biskupa chodziło!
— Więc cóż takiego? Mów! — Idą w procesji po polach, czynią kabalistyczne ruchy, egzorcyzmy, jak to się mówi, i śpiewają: wyłaźcie szczury, wyłaźcie myszy, wyłaźcie chrabąszcze i idźcie do winnicy proboszcza, do piwnicy jego i do spichrza jego!