Słysząc to, Chamaille zerwał się na równe nogi.
— A to draby! Chrabąszcze i myszy do mojej winnicy,... szczury do mego spichrza... O... draby, draby! To mi dogodzili! Święty Szymonie Słupniku, weź w obronę wiernego proboszcza twego!
Próbowaliśmy go uspokoić, śmialiśmy się.
— Śmiejcie się! Śmiejcie! Na mojem miejscu nie śmialibyście się, niedowiarki! Oczywiście bardzo to łatwo śmiać się. Wam nie zagrażają myszy i chrabąszcze tych łajdaków... Ach, co za nieszczęście... Pomyśleć tylko: szczury w piwnicy... myszy i chrabąszcze w winnicy... Nie... nie... nie... to straszne!
— Od czegóż jesteś proboszczem? — powiedziałem — Czegóż się boisz? Urządź egzorcyzm przeciwny, odegzorcyzuj je od swego domu i ogrodu. Wszak umiesz to sto razy lepiej niż oni!...
— He... he... — bąknął — To niełatwa sprawa... djabeł nie śpi, a wiadomo cieszy się, mogąc dokuczyć osobie duchownej... O, drodzy moi przyjaciele... A to bandyci! Byłem tak dobry, tak im ufałem! Cóż pewnego na świecie? Sam Bóg tylko... Cóż mam czynić? Wpadłem w pułapkę, mają mnie w garści! Heloizo, biegnij
Strona:PL Rolland - Colas Breugnon.djvu/97
Ta strona została przepisana.