Strona:PL Roman Zmorski - Baśń o Sobotniej Górze.pdf/15

Ta strona została uwierzytelniona.

mując grzecznie trzyrożny kapelusz, — a dokąd to przyjacielu?
— Juści że nie gdzie, jeno na tę górę, — odpowie syn wdowi.
— A czego to wam trzeba?
— Idę nabrać żywej wody.
— A no! to nam jedna droga, bo i ja także idę za tą wodą. Idźmyż razem ze sobą, będzie nam weselej.
— Jak sobie chcecie.
— Ale nie tą przecie drogą! Poco tu drzeć się i krwawić, kiedy, spójrz na lewo, wygodnie drogą iść można.
Wdowi syn spojrzał na lewo, i w rzeczy samej zobaczył wygodny, gładki jak stół gościniec, lekko ślimakiem wijący się ku górze.
— No, chodźże na drogę! — nalegał Niemczyk.
— Idź sobie sam, kiedy chcesz; ja pójdę tak, jak zacząłem.
— Ależ pójdź bo!
— Mówię ci, że nie pójdę.