Strona:PL Roman Zmorski - Podania i baśni ludu w Mazowszu z dodatkiem kilku szlązkich i wielkopolskich.pdf/120

Ta strona została przepisana.

gdy się nareście zbudził, było już dawno po zachodzie słońca. Niewidząc nic w koło siebie, myślał z razu że to taka ćma; ale przeciérając oczy poczuł w źrenicach ból dolegliwy i wylękniony zawołał:
— „Franku, mój bracie! cóś ze mną źle. Oczy mnie bolą i nic nie widzę’, — bodaj czy nieoślepłem. Mów no, czy i tobie tak ciemno?“
Nie słysząc odpowiedzi, począł wołać głośniéj i rękoma szukać w koło, — ale towarzysza nie było. Chcąc się raz wreście przekonać co się z nim dzieje, siegnął ręką po krzesiwo i zaczął krzesać ogień: posypały się z krzemienia skry rzęsiste, — czuł jak mu parząc padały na ręce. — ale w oczach zostało ciemno jak w grobie!… Jęknął srodze biédny a gdy w kieszeniach napróżno trzosu swojego szukał, domyślił się na ostatek kto mu taki los zgotował. Nie klął jednak, nie pomstował, tylko podłszy twarzą na ziemię prosił Boga z wszystkiéj duszy o opiekę nad sobą, ślepym kaléką i żebrakiem.....
Pomodliwszy się, chciał wołać o pomoc, myśląc że kto gościńcem idący posłyszy; ale po zimnéj rosie noc czując, bał się zwabić do siebie jakich niegodziwców, coby go jeszcze z szat zwlekli. Skuliwszy się tedy od zimna, jak jéż, pod krzakiem, milcząc, doczekiwał dnia.
Jedną razą dało się słyszéć nad nim krakanie kruka i szum skrzydeł, — a za niedłużuchną chwilkę