Strona:PL Roman Zmorski - Podania i baśni ludu w Mazowszu z dodatkiem kilku szlązkich i wielkopolskich.pdf/122

Ta strona została przepisana.

z każdym dniem, ojciec rwie włosy z żalu i zwozi lékarzy ze świata całego, obiecuje złote góry za wyléczenie, — ale nic z tego nie będzie. Przecież osły te, żeby oderwały podłoge pod jéj łóżkiem i złapali żabę, uwarzyli z niéj rosół i choréj wypić dali, wstała by za jeden dzień zdrowiutka!“ —
Jeszcze cóś ze sobą pogwarzyli, czego Wawrzyn nie dosłyszał, a wreście ozwał się któryś:
— „Czas nam już wracać do dom, ranek nie zadługo. Do widzenia w przyszły nów!.”
— „Do widzenia!.. do widzenia!… odpowiedzieli dwaj drudzy. I znowu stawszy się krukami, z wrzaskiem i szumem rozlecieli się w swoje strony. —
Wawrzyn, przeczekawszy dobrze, ażby przeklęci daleko odlecieli, począł czołgać się do okoła pagórka, szukając cudownego źródełka, o którém od nich posłyszał. Jakoż natrafił na nie, — a skoro przemył oczy wodą, ku radości niewymownéj, odzyskał wzrok utracony. Padł więc w obliczu wschodzącego w téj chwili słońca na kolana, serdeczną modlitwę błogosławiąc Boga, który tak rychło nad niedolą się jego ulitował. — Ale przypomniawszy sobie co przeklęci powiadali o nieszczęśliwém mieście bez wody i choréj pannie w Grochowicach, pomyślał że go Opatrzność umyślnie tu sprowadziła, żeby złych sprawy popsował. Schwycił się tedy co duchu w drogę; a że było bliżéj do Radomia, tam naprzód zmierzał.