Strona:PL Roman Zmorski - Podania i baśni ludu w Mazowszu z dodatkiem kilku szlązkich i wielkopolskich.pdf/130

Ta strona została przepisana.

wone, nad którém wieża kościelna, od promieni wschodzącego słońca, jasną blachą jak złota korona świeciła. Za godzinę przyszli pod same mury, przeszli most nad przekopem i warowną wieżą i stanęli na ulicy, uglądając gdzie gospody. Nie daleko téż ujrzeli zieloną wiechę sosnową nad wrotami, uprzejmie z wiatrem im się kłaniającą, i weszli obaj do izby. — Pozdrowili Pana Boga, — kazali sobie zwarzyć piwa (bo ranek majowy był kaducznie chłodny), a tymczasem siadłszy za stołem przekąsali chléb z sérem z dziadowskiego worka.
— Za niedługą chwilę dało sie słyszéć na ulicy bicie bębna i granie trąby, zmięszane z tętętem koni i gwarem biegącego tłumu. Wszyscy co byli w karczmie rzucili się do otwartego okna, i nasz Marcin téż za nimi, patrząc ciekawie przez głowy.
Ulica, wśród natłoku chłopców i gawiedzi, jechali naprzód dobosz i trębacz, a za nimi woźny królewski. Stanąwszy na rogu ulicy, bęben i trąba umikły, a woźny, wznosząc głos zawołał:
— „Najmiłościwszy król Gwoździk, nasz ojciec i pan, wszystkie swe miłe dzieci i poddane uprzejmém sercem pozdrawia, a to przez usta moje ogłasza: że ktoby się znalazł taki, coby zaklętą królewnę w kościele farnym wybawił, w królewskiéj Jego wdzięczności odbierze wszelkie zaszczyty i nagrody, choćby pół królestwa żądał. To Jego Miłość królewskiém swém słowem i przysięga, przed ludźmi i Bogiem za-