Strona:PL Roman Zmorski - Podania i baśni ludu w Mazowszu z dodatkiem kilku szlązkich i wielkopolskich.pdf/137

Ta strona została przepisana.

— straszna chwila tuż się zbliżała, — i siérota, westchnąwszy raz ostatni serdecznie do Boga, szedł pełnić rade staruszka.
W kościele tym, między okrągłym w tém miejscu murem a wielkim ółtarzem, był wielki kąt pusty i ciemny; tu to strzyga musiała wléc na pożarcie swe ofiary, a kości w stós ogromny zrzucała. Marcin, podług porady dziadka, wszedł tam, i jako chlopcy zakopują się nie raz pod kopice siana, wczołgnął się pod ten okropny stóg ludzkich piszczeli, czaszek i żeber. —
Zaledwie że tego dokonał, zégar na kościele począł bić dwónastą. — Z ostatnim dźwiękiem dzwonu rozległ się po kościele huk głośny — (to kamień z królewskiego sklepu odwalił się sam na stronę). Marcin, pilnie nadstawiając ucha, posłyszał szybkie bieganie w około, — potém straszny głos zawołał:
„Człecze! gdzie jesteś? ozwij się!“
Chłopiec leżał jak trusia, myśląc sobie w duszy czy był téż kto przed nim taki głupi żeby się strzydze odezwać?… Tymczasem straszydło co raz to głośniéj, to okropniéj wołało i wyło, — słychać było jak czémciś rozrzucało, jak przewracało i przesuwało ławki.... nareście, niemogąc znaléść żywéj pastwy, przybiegło za ółtarz, i siadłszy na wiérzchu kości, zaczęło wczorajsze szczątki do reszty z ciała ogryzać. W tém zaleciał je widać zapach żywéj duszy, bo z wściekłym śmiéchem wykrzykło: