Strona:PL Roman Zmorski - Podania i baśni ludu w Mazowszu z dodatkiem kilku szlązkich i wielkopolskich.pdf/139

Ta strona została przepisana.

kiwnął głową. — Kiedy się jednak lepiéjrozpatrzyli, zdziwili się widząc poprzewracane i porozsuwane ławki, połamane lichtarze, podarte chorągwie, pogryzione świéce, kościół wszystek zasiany mnóstwem trupich kości — czego przedtém nigdy nie bywało.
W tém, zbudzony łoskotem tylu ludzi, Marcin się podniósł na ławie. Skoro go ujrzeli, wykrzykli wszyscy radośnie, a król ściskał jak własnego syna, i wiódł go z sobą do zamku, ciekawy przy śniadaniu wysłuchać jego powieści. — Marcin radby był co najprędzéj biédz do karczmy, do swego staruszka, ale król zatrzymał go gwałtem na obiad. — Tymczasem dziady i baby z całego miasta zbiérały w kościele porozrzucane kości i składały je na swe miejsce za ółtarz.
Po obiedzie, puszczony przecież od króla, siérota pędził jak strzała do swego opiekuna i rzuciwszy się mu do nóg za radę dziękował. Starzec zachęcał go do wytrwania w ufności i męstwie, przez które królowi i zaklętéj królewnie wróci spokojność, a sobie szczęście zgotuje; i nauczywszy go znowu co ma czynić, wiódł go o zmroku pod same wrota kościelne, błogosławiąc na rozstaniu.
Tą razą chłopiec nie tyle się już uląkł zostawszy sam w kościele pustym, — zwyczajnie, człowiek ze wszystkiém się ochrośnie! — Spokojnie na modlitwie spędził czas ku północy, a kiedy godzina straszna się zbliżała, szedł, podług rady starcowéj, na chór