Strona:PL Roman Zmorski - Podania i baśni ludu w Mazowszu z dodatkiem kilku szlązkich i wielkopolskich.pdf/141

Ta strona została przepisana.

pnie się, on, zebrawszy do serca wszystką swą odwagę, wyrwał z organu wielką drewnianą fujarą i pchnął nią z całéj siły najwyżéj stojącą trumnę. — Całe rusztowanie rozsypało się z strasznym hałasem, przywalając sobą upiorzycę....
Ale przeklętego nie zabić! — w téj chwili podniosła się z pod stosu trumien, i kłapiąc wściekle zębami, straszne zionąwszy przekleństwo, znowu się wzięła do pracy. Nim wszakże dziewięć trumien postawić zdążyła, wybiła druga godzina. — Rycząc straszydło odleciało do otwartego lochu, a wszystkie trumn jedénaście same za nią sunęły się. Kamień padł znów na swe miejsce, — a Marcin, z śmiertelnéj oswobodzony trwogi, podziękowawszy znowu Bogu, usnął.
Kiedy o świcie król i wszyscy ciekawi weszli do kościoła, widząc nowe spustoszenie, wołać poczęli Marcina, gdzie jest? Zbudził się chłopiec, a zeszedłszy z chóru, wśród powszechnéj radości udał się z królem na zamek, gdzie znów aż do poobiedzia zostać musiał, opowiadając wszystko co się w nocy działo.
Za powrotem do karczmy staruszek go upewnił, że byle jeszcze jeden raz wytrwał i wykonał wiernie jego radę, wybawi zaklętą królewnę. Pouczywszy jako ma czynić, odwiódł go znowu na wieczór przed kościół i błogosławieństwem pożegnał wstępującego we wrota.