Strona:PL Roman Zmorski - Podania i baśni ludu w Mazowszu z dodatkiem kilku szlązkich i wielkopolskich.pdf/174

Ta strona została przepisana.

To mówiąc, odszedł w głąb’ lasu i począł wichrem się kręcić. — Ogromne sosny, graby, dęby, powyrywane z korzeniem, połamane jak drobne słomki, z hukiem i piskiem prawdziwie piekielnym, poczęły się walić na ziemię.... Drwal przestraszony i zgrozy pełen, uciekł co tchu w pole, — przyczekał chwilę za parobkiem, a wreście odszedł modląc się do domu.


Djabeł o świcie dopiéro powrócił do chaty, — ku wielkiéj radości drwala, który już sobie pomyślał że go padające drzewa zabiły, i nie jeden paciérz zmówił za jego duszę. — Ździwił się nie mało poczciwe człeczysko, słysząc że parobek całą noc pracował; a ciekawy, co téż mógł zrobić w taki czas przeklęty? poszedł z nim ku południowi znowu do lasu.
Przyszedłszy, stanął, niemy od dziwu, przeciérając sobie oczy, — bo mu się snem zdawało wszystko na co patrzał. — Cały ogromny kawał boru, o który ugoda z panem stanęła, leżał wszystek na ziemi, powalony z korzeniem, tak że ani jedno drzéwko stojące nie pozostało.
— „No, gospodarzu! wszakżem wam powiedział, że mam ja sposób w prędce wszystko skończyć,” ozwał się djabeł do drwala, który dotąd jeszcze nieprzemógł ust otworzyć, ani oczu oderwać od zwalonych łomów. „Trzebaby teraz tylko sprowadzić pana, żeby zobaczył i zapłacił.“ —