Strona:PL Roman Zmorski - Podania i baśni ludu w Mazowszu z dodatkiem kilku szlązkich i wielkopolskich.pdf/195

Ta strona została przepisana.

rzyło się, że raz złodziéj niejaki, skuszony chciwością, zakradł się wieczorem do kaplicy, — a w nocy, wszedłszy na ółtarz, ściągnął kosztowną koronę ręką świętokradzką. Lecz gdy z nią chciał znijść na ziemię, ręka cudownego posagu pochwyciła go — za jeden włos tylko: a przerażony złoczyńca próżno silił się uwolnić, i jakby najtwardszym przykuty ańcuchem pozostał na ółtarzu do białego dnia. O świcie, dziadek kościelny, przyszedłszy zapalać świéce do mszy, spostrzegł go i dał znać do księży. Zbiegło się zatém duchowieństwo całe i mnogość mieszczan z pobliska, a oburzeni zuchwałą zbrodnią, chcąc oddać go na ukaranie, ściągać złoczyńcę zaczęli. Lecz próżne były wszystkie wysilenia: — włos w ręku Chrystusa pozostały niedał się ani zerwać, ni mieczem rozciąć, ani płomieniem przepalić. — Radzili tedy jedni: na miejscu go zaraz ściąć; drudzy: słomą ze smolą obwinąwszy, spalić; inni: kleszczami żelaznemi szarpać.
— „A ja zaś sądzę“ — odezwał się z tłoku chłop sędziwy, na targ do miasta przybyły, — „woli go bożéj najlepiéj zostawić. Jeśli ukarać go zechce, bez ludzkiéj zdolen uczynić to pomocy; a jeśli przebaczyć woli, jakoż mu się przeciwić godzi?“ —
— „Prawda twoja, ojcze!“ wykrzykli wszyscy przytomni — „niechaj się stanie jako on rozsądzi.“ —
I oto nagle rozwarły się palce zaciśnięte posągu, wolno puszczając grzésznika, — dając ztąd znak na-