Strona:PL Roman Zmorski - Podania i baśni ludu w Mazowszu z dodatkiem kilku szlązkich i wielkopolskich.pdf/205

Ta strona została przepisana.

w tym niespodzianym popłochu, węgiel wpadł z zębów do gęby, piekąc go w gardziel i dławiąc: ryczał więc, niemogąc mówić, jak prawdziwy potępieniec. Uplątawszy się spódnicą, upadł uciekając w błoto, że zanim węgiel z gęby wydostał i dał się poznać Wojtkowi, wziął pewno swoje sto kijów.
Wojtek, skoro poznał brata, począł go serdecznie przepraszać, chociaż się nie mógł wydziwić zkąd i po co wzięły mu się takie głupstwa. — Zgrzyta ąc zębami z wściekłości i bolu, ledwie się dowlókł stłuczony Walek do domu. Skoro ojciec zobaczył co się z jego mądrym synem stało, porwał za batóg okrutnisty, i byłby nim porządnie głupiego obłożył, gdyby ten nieuciekł wcześnie na wyżki i nie wciągnął drabiny za sobą.
Nazajutrz niebogi Walek rozchorował się na dobre, że mu krew puszczać i boki bańkami całe obstawiać musieli. Ojciec zaś zajął się ztąd ku głupiemu Wojtkowi tak nieubłaganym gniéwem, że niechcąc, jako mówił, próżno batoga psuć na jego oślim grzbiecie, wygnał go z domu na cztéry wiatry, żeby go biéda rozumu nauczyła. Napróżno matka, — która, jako zwykle matki, najbardziéj głupiego synala miłowała, — płacząc przyczyniała się za ulubieńcem; musiał, zabrawszy manatki i mieszek spory z grosiwem, od matki dany, wędrować z chałupy w świat.
— „Mój Boże! mój Boże jedyny!“ medytował