Strona:PL Roman Zmorski - Podania i baśni ludu w Mazowszu z dodatkiem kilku szlązkich i wielkopolskich.pdf/208

Ta strona została przepisana.

z ognia zdéjmę,“ odpowiedział głośno Wojtek, zestawiając rynkę pod stół i kładąc na niéj swój rożenek. — „No, teraz leć sobie kiedy chcesz!“
Zaszumiało cóś wzdłuż komina — i na rozpalone ognisko upadło pół człowieczego ciała, od stóp aż do pasa, jakby tylko co przecięte, bo jeszcze krwią sączące. Wójtek, niezmięszany wcale, widząc że mu ogień przygasza, pochwycił ją za obie nogi i po za siebie przerzucil. — Ułatwiwszy się, chciał już na nowo swoją wieczerzę nastawiać, aż w tém: „lecę!“ ozwało się w kominie po raz drugi.
— „Leć sobie, kiéj chcesz, na złamanie karku,“ odpowiedział głupiec, zły że mu spokojnie zjeść nie dadzą.
Tą razą na ognisko zleciało drugie pół człeka, ze straszną, brodatą, głową, w któréj krwawe, ogromne, ruszały się oczy. Wojtek i tę, za piérwszą, przerzucił; gdy zaś chwilkę przeczekawszy nic w kominie nie posłyszał, stawił znów rynkę i rożenek w ogień. — Bez żadnéj więcéj przeszkody dosmażył swoich pérek i dopiékł kiełbas, a wyłożywszy wszystko na misę postawił na stole.
W tém, gdy się za czémś obejrzał, ujrzał że z obu onych połów zrósł się cały, wysoki, barczysty, srogiego wejrzenia człowiek, który milcząc stał za jego krzesłem.
— „Ho-ho! kolego! a cóż to tak stoisz, niby trusia? Weź sobie drugie krzesło i siadaj zdrów za