Strona:PL Roman Zmorski - Podania i baśni ludu w Mazowszu z dodatkiem kilku szlązkich i wielkopolskich.pdf/30

Ta strona została przepisana.

dom, i wziąwszy bułkę chleba do opałki, kosę sobie nastaliwszy, przewiesił je przez ramiona: i poszedł ku południowi słońca. —

∗             ∗

Szedł jeden dzień, drugi, trzeci dzień; przez trzy rzeki się przeprawił, przez trzy wielkie przeszedł bory: — na trzeci dzień, o zachodzie słońca, stanął pod Sobotnią-górą. Stanąwszy, pojrzy: — aż tu góra niezmierna, że wiérzchu za chmurani niewidać, dźwiga się stromo ku niebu, — za niéj ze wszech stron las czarny. Ogromne dęby, sosny, buki, jodły, — jakby jedno na drugiém wyrastało, — stérczy drzewo po nad drzewem, co raz wyżej — co raz wyżej. Pomiędzy niemi, na ziemi, gąszcz cierni, głogów i ziel jadowitych, — rumowiska skał ogromnych, zielone całe od wilgotnych mchów, — pośród nich żmij, padalców, gadów całe gniazda wiją się i syczą okropnie.... Strach spojrzéć, cóż dopiéro iść tam! a znikąd ściészki ni drogi.
Wdowi syn podumał chwile, — wspomniał na matkę swą martwą, — i wziąwszy Boga na pomoc, począł się drapać ku górze. I darł się, co raz to daléj, niedbając na ostre skały, co mu stopy kaléczyły, — na gadziny jadowite, co mu nogi obwijały, kąsając żądły boleśnemi, ani na zielska trujące, co mu szarpały ciało kolcami i do ust same się cisnęły obmierzłym, śliniącym swym owocem. — Niedaleko