Strona:PL Roman Zmorski - Podania i baśni ludu w Mazowszu z dodatkiem kilku szlązkich i wielkopolskich.pdf/36

Ta strona została przepisana.

drzewa tryska źródło jasnéj wody, — a na najwyższéj gałęzi sokół się chwieje złocisty.
Złoty sokół, zaledwie zobaczył młodzieńca, radośnie strzepnął dźwięczącemi pióry, — roztoczył skrzydła i wzleciał do góry, — aż gdzieś znikł między chmurami. —
Wdowi syn, cały z sił spadły, ledwie że się podołał zawléc pode drzewo, — i upadłszy na opokę począł pić chciwie z krynicy. Alić, ledwie jéj usty tylko dotknął, — jakby na nowo na świat się narodził, — poczuł w całém swém ciele wracające siły, a wszystkie rany, w drodze odebrane, tak się zagoiły, że po nich ani śladu najmniéjszego nie zostało, — Zerwał się tedy wesoło na nogi i stanąwszy pode drzewem, przy jasném poranném słońcu, co się właśnie podnosić jęło na niebie, spojrzał z wysokości na świat boży. — W około góry pola, lasy, wody, wioski, zamki, grody wielkie, takiém mnóstwem że niezliczyć, leżały jakby jeden obraz malowany, — a tak cudny, że zda się patrząc na niego sto lat całe nienapatrzył by się jeszcze dosyć…
Gdy upojony tym widokiem obwodzi oczyma, posłyszy nad sobą szum skrzydeł: i sokół złoty, ze złotym dzbanem w dziobie, z wysoka spadł mu na ramię. — Drzewo o srébrnych liściach zaszumiało głośnie, a w śpiéwie jego dały się słyszéć te słowa:

„Weźmij dzban ten, chłopcze młody!
Naczérp z zdroju żywéj-wody,