Strona:PL Roman Zmorski - Podania i baśni ludu w Mazowszu z dodatkiem kilku szlązkich i wielkopolskich.pdf/53

Ta strona została przepisana.

głuchym i pomiędzy gałęziami świégoce strwożone ptactwo. Zmordowany, załamał ręce po nad głową, i rzewnemi zlany łzami rzucił się na mech wilgotny. — Ale i płacz nic niepomógł; a tymczasem coraz się jęło robić ciemniéj w boru i głód biédakowi zaczął się dawać we znaki. Sięgnął ręką do kobięli i z wielką swoją pociechą wyciągnął świéży szmat przysuchy, bochen chleba, flaszę wódki —: podjadł do syta, popił do woli — i jakby ręką odjął żałość ową srogą! Nowa wstąpiła weń dusza: podstroił sobie skrzypce, powiódł smyk raźno po stronach, i rżnąc na nutę starej pieśni:

Héj! tam na górze
Stoją rycérze....

puścił się śmiało przed siebie.
Za chwilę z ustronnéj ścieżki wyszedł na széroki gościniec. Słońce tu jasno jeszcze świéciło i wiatr świéży, biegąć środkiem, trząsł zielonemi gałęźmi brzóz białych; po gałęziach wesoło skakały wiewiórki, dzięcioły pukały, i wróżka-kukułka wesoło kukała. — Niewiedząc w którą obrócić się stronę, na wschód czy zachód, stanął chłopiec wpośród drogi. Na zachodzie niebo jasne świéciło się, jak złociste sklepienie w kościele, i cała okolica w purpurowym blasku pływała, jak zaczarowana; na wschodzie kręta się droga w szaréj, tajemnéj gubiła gęstwinie. I każda strona zarówno nęciła ku sobie oczy: bo w młodości równie uroczo jasna nadzieja