Strona:PL Roman Zmorski - Podania i baśni ludu w Mazowszu z dodatkiem kilku szlązkich i wielkopolskich.pdf/55

Ta strona została przepisana.

przyświécały ziemi; z pomiędzy krzywych gałęzi grabowych ciemna wyglądała trwoga… Mołody podróżny szedł, szepcąc paciérz i nucąc godzinki, nie poglądając za siebie, — póki niewyszedł wreście z boru na owarte pole.
Środkiem zielonego pola płynęła széroka rzeka; po nad jéj brzegiem, górami, dołami, wiodła krzemienista droga. Przy lądzie wybiegłe trzciny chwiały płowemi kitami i słychać było głośny plusk w sitowiu. Ciekawy, jako był, chłopiec zbiegł żywo do wody, patrząc co by takiego było: i zobaczył w zastawionéj siéci miotającą się ogromną rybę, dziwnego kształtu i barwy. Grzbiet miała ze złotéj łuski, skrzéle po bokach srébrne, a głowę i twarz człowieczą — ludzkiemi téż ozwała się słowy:
— „Człowiecze, dobry człowiecze! uwolń mnie z mojéj niewoli, a swego czasu ja ci się odwdzięczę.” —
Dziadowy syn wszedł do pasa w wodę i odwiązał od kołów siéci; oswobodzona ryba rzuciła się radośnie nad fale i znikła w błękitnym prądzie. — On szedł daléj, co raz daléj po nad brzégiem bystréj rzéki, niespotykając żadnéj żywéj duszy; aż jedną razą posłyszy z niedaleka krzyk przeraźliwy, boleśny. Pobiegł, co tchu miał, za głosem, i widzi: dwóch parobków wlecze po ziemi nielitośnie starą jakąś babę, — która próżno im w ręku szamoce się i wrzeszczy wniebogłosy. Skoro nadbiegającego zoczyła, poczęła prosić żałośnie: