Strona:PL Roman Zmorski - Podania i baśni ludu w Mazowszu z dodatkiem kilku szlązkich i wielkopolskich.pdf/57

Ta strona została przepisana.

a skorobym do ciebie nieprzyszła, pomyśl że mnie już pewnie w sześć deszczek zabili.” —
To powiedziawszy baba-dziwa, rześko poskoczyła w krzaki i znikła, jakby ja wiatr rozwiał.
Dziadowy syn znów wędrował daléj, dzikim odłogiem, zaroślami poziomemi; aż téż oto i na niebie poczęły się gwiazdy mienić, i jutrznia czerwonym pasem rozciągnęła się na wschodzie. — Naraz wstrzymał się strwożony, poczuwszy zpach krwi gorącéj; pojrzał w lewo, pojrzał w prawo — i o kilka kroków z drogi zobaczył świéżego trupa. Był to młodziutki, gładki jeszcze by dziewczyna, chłopiec, w pięknych bławatnych szaciech; leżał, na wznak rozciągniony, z széroką na czaszce raną, jeszcze krwią pluszczącą. Rzucił się k niemu: słuchał oddechu, szukał serca czy nie bije; ale trup, już był martwy i chyba by go sam święty Stanisław obudzić potrafił. — Alić, kiedy on się tak koło trupa krząta, nagle zatętniało na drodze, i cztérech jezdnych zatrzymało się tuż przy nim. Duchem zeskoczyli z koni, a zobaczywszy martwego młodzieńca z krzykiem wpadli na dziadowego syna, tłukąc go pięśćmi, za włosy targając, związali twardym rzemieniem mu ręce, wzięli między swoje konie i poganiając płazami, klnąć niemiłosiernie, wiedli ku miastu wielkiemu, wstającemu nieopodal z mgły rannéj. —
Zabity młodzieniec był to dworzan i wielki ulubieniec króla; wyjechał on zmrokiem z miasta, a z