Strona:PL Roman Zmorski - Podania i baśni ludu w Mazowszu z dodatkiem kilku szlązkich i wielkopolskich.pdf/85

Ta strona została przepisana.

wjazdowego mostu nie wiodła żadna droga, ani nawet ścieżka, wpośród bujnie zewsząd zarastającego boru; tém dziwniéj jeszcze mu było, gdy, minąwszy most i wszedłszy do otwartéj na ościéż warownéj bramy, nieznalazł około niéj żadnéj straży, żadnego żywego człowieka. — W dziedzińcu rozległym, otoczonym ze wszystkich stron okazałemi gmachami, przeraziła go głucha pustka i śmiertelna cisza. Choć to już dobrze było na dzień, z żadnego komina było widać dymu, żadnego z niskąd nie zasłyszéć głosu, ani najlżejszego sztuknięcia. Żeby téż gdzie chociaż koń zarżał, pies zaszczekał, albo kur zapiał!..... nic! jak by wszystko wymarło. — Bruk kamienny podwórca pokrywała wybujała trawa i dzikie krzewiny, a wysoko pnące się bluszcze i powoje zaplatały ściany budynków, drzwi i okna powiewnemi zasłonami. Co najdziwniejsza, mimo to wszystko nie było nigdzie widać ruiny ani najmniejszego uszkodzenia, i cały zamek zdawał się stać tak silnie i zdrowo, jak by wczoraj zmurowany.
Kupcowi, wśród tego wspaniałego pustkowia i milczenia, ciarki aż przeszły po ciele; sam niewiedział co począć: zostać, czy uchodzić? Że jednak nie miał co czynić z sobą przez dzień cały, przemógłszy uczucie zgrozy, postanowił obejrzéć zamek opuszczony.
Widząc drzwi potężne głównego gmachu nieco uchylone, do niego naprzód się zwrócił. — Prze-