Strona:PL Roman Zmorski - Podania i baśni ludu w Mazowszu z dodatkiem kilku szlązkich i wielkopolskich.pdf/95

Ta strona została przepisana.

radości. — Każde znajome drzewo w polu musiała odwiédziéć i powitać jak brata, — z każdą skrzeczącą na płocie sroką, z każdą przelatującą po nad dziedzińcem wroną, zaczynała zaraz gawędę; cóż dopiéro z pokoikiem swoim, z ptaszkiem, z kotkiem, pieskiem!… a z siostrą! a z przyjaciołkami!… zdało się jéj że się nigdy dosyć nienawita i nienacieszy. — Warto było pokutować rok, żeby miéć potém tydzień takiego wesela!
Ale kiedy przeszły piérwsze chwile radośnego uniesienia i wszystko znowu powszedniém się jéj stało, sama się sobie wydziwić nie mogła, że w domu ojca nieczuła się tak szczęśliwą, jak w pustym zamorskim zamku, — że z nikim czas jéj tak błogo, mile i prędko nie mijał, jak z tamtą straszną poczwarą. A kiedy sobie wspomniała na powolność jego dla siebie, na dobroć i łagodność, — na jego powieści, to wesołe, to znów rzewne, a zawsze tak dziwnie piękne, — na te łzy jego i miłość bez nadziei: —westchnęła nieraz serdecznie nad biédnym potworem z nudy i miłości samotnie tam więdnącym, i często gęsto zaglądała do koralowego jabłuszka, zobaczyć jak się téż miéwa?
Jabłuszko co dzień stawało się bledsze, i Jadwisi co raz ciężéj było na sercu. — Nareście, jednego ranku, kiedy do niego otwarła, znalazła je całkiem białe.
— „Umiéra! dla mnie umiéra!“ krzyknęła ża-